Wyklęci
Od pewnego czasu
trwa akcja gloryfikacji żołnierzy t. zw. wyklętych. Nagle pojawiły się
środowiska działaczy, dziennikarzy, polityków,
którzy uznali, że należy uhonorować i ugloryfikować tę część społeczeństwa polskiego, które tuż
po II Wojnie Światowej postanowiło walczyć nadal, tym razem ze znienawidzonym
kolejnym okupantem, który wtargnął na ziemie polskie w pogoni za swoim
hitlerowskim przeciwnikiem i przyniósł
przy okazji kolejną okupację. Nie należy sądzić, że owi chwalcy wywodzą się z
pokolenia tamtych wojowników, czy ich otoczenia, bo ci już wymarli lub schodzą
ze sceny życiowej. Owi chwalcy wywodzą
się z pokolenia, które nie nosi tamtych czasów w swojej psychice, a zna je z
opowiadań , czy literatury. Ich osąd jest uproszczony, niepełny, nacechowany
mało racjonalnym rozumowaniem. Ich spóźniona, nadspodziewana inicjatywa
podyktowana jest zapewne swoistymi, bieżącymi racjami politycznymi. Jak należy
sądzić na tej inicjatywie chcą zbić własny kapitał polityczny. Tak sądzi autor
niniejszego.
Tamtym bojownikom, jak i wszystkim uczestników ówczesnej polskiej wojny domowej, należy się pamięć i grób. Należy się rzetelna i racjonalna ocena i pamięć historyczna w publikacjach. Nie należy się im jednak gloryfikacja. Gloryfikacja żołnierzy wyklętych jest demoralizująca dla młodego pokolenie. Tym bardziej demoralizująca, że przy "okazji" zapomina się o tych z drugiej strony, żołnierzy z formacji WP, ginących na froncie, np. pod Lenino, pod Budziszynem, na Czerniakowie, palonych przez hitlerowców w stodołach ( np. w Mirosławcu (?), tych, którzy nie zdążyli dotrzeć do Andersa i skorzystali z możliwości, danej im przez Berlinga. Ta gloryfikacja jest także policzkiem dla reszty ówczesnego społeczeństwa, np. dla rodziców piszącego, tego, które nie poszło do lasu, lecz zabrało się do roboty, zakładało rodziny, rodziło dzieci, odbudowywało, niezależnie od tego, kto rządził.
Tych z lasu
powinnością była taka sama rola. Ich
walka nie miała sensu, nie odwracała historii. Sprowadzała nieszczęście
dla poległych przeciwników i dla nich
samych i ich rodzin. Wina może nie leży po stronie lokalnych dowódców
oddziałów. Ci pragnęli jeszcze coś znaczyć. Czasem należało odbić uwięzionych (
Suwałki?), choć i to nie przynosiło rozwiązania, bo nie poprawiało to losu
odbitych. Natomiast
działalność ówczesnych żołnierzy wyklętych rozsierdzała tylko władzę i tym samym pogarszała ich los. Cała wina leży
po stronie ich zachodnich mocodawców, przegranych polityków, którzy pragnęli jeszcze coś znaczyć, choć będąc u
źródła informacji, znając realie polityczne,
musieli wiedzieć, że na
odzyskanie władzy w Polsce nie mogą liczyć. Ich nierozumne błędy to
pchnięcie tych formacji do walki z nową władzą, co równało się wpychanie ich do
paszczy lwa.
Przykład? Co chciał
uzyskać gen. Anders , angażując rotmistrza Pileckiego, naszego wielkiego
bohatera, do akcji szpiegowskiej w
Polsce po wojnie na swoją rzecz? Co
chciał zyskać gen. Okulicki rozwiązując w styczniu 1945 r Armie Krajową,
ale polecając żołnierzom schować broń i
powstrzymywać się przed ujawnieniem?
Taka decyzja po kilku dniach dotarła do NKWD i uświadomiła im, co będzie
dalej. I spowodowała polowanie na
żołnierzy.
Okulicki, który jest
winien tragedii Warszawy i jest przez wielu uznawany za zbrodniarza, dokonał
kolejnej zbrodni, bo wepchnął kolejną społeczność patriotów w paszczę law. Co uzyskał Kuraś,
"Ogień", któremu postawiono pomnik w Zakopanem, w dodatku
poświęcony przez księdza, grasując po Podhalu w latach 40-tych? Walczył z
ustrojem? Sam był pierwotnie pracownikiem
bezpieki. Mordował milicjantów,
Żydów, Słowaków. I co miała uczynić
władza? Może dać mu spokój, niech
działa? Może odznaczyć go Virtuti Militari? Co jeszcze można było zrobić?
Jedynie ująć go i osądzić. To samo z
żołnierzami wyklętymi. Bo inaczej wojna domowa trwała by w nieskończoność.
Czy zabijanie
rolników , którzy otrzymali ziemie z reformy rolnej (autor był światkiem) było
godziwe, a sprawcy są godni
gloryfikacji?
Rasowy i zawodowy
historyk nie może "gdybać". Profan może. Pogdybajmy więc sobie. Co
powinni byli uczynić politycy londyńscy w 1945 roku? Już w dniu 17 września 1939 roku powinni wiedzieć, że ziemie wschodnie Polski nigdy do
niej nie wrócą niezależnie od wyniku wojny. W 1944-45 roku zdawali sobie sprawę, że władzy w Polsce
nie odzyskają, powinni byli z tego
zdawać sobie sprawę i pogodzić się z
wyrokiem historii. A Polska musi trwać,
odbudować się, rozwijać niezależnie, kto
nią rządzi. Ich powinnością powinno było
chronić ją przed dalszymi
nieszczęściami. Co mogli więc
uczynić? A więc…
Uniknąć powstania
warszawskiego. Wybuch tego powstania, zagadnienie złożone w ocenie, nie powinno
mieć miejsca. Powinni umieć przewidzieć
najgorsze. Powstanie pozbawiło Polski miliona patriotów, spuścizny kulturalnej,
stolicy. Gen. Anders i inni,
zasłużeni, mieli polecić emigracji
powrót do Polski. Ich pozostanie na obczyźnie
także można uznać za swoistą
wzgardę dla tych, co musieli żyć w Polsce bolszewickiej. Polska zyskałaby 500
tyś. kolejnych patriotów i kadry fachowej.
Oddziałom leśnym AK należało polecić ujawnienie się i złożenie broni,
niezależnie od perspektywy ich dalszego losu. Ich status i los powinien zostać ustalony drogą centralną jeszcze podczas wojny. Bezpośrednio z władzami
ZSRR przez władze londyńskie lub
za pośrednictwem Aliantów. Należało zalecić
wcielenie ich do Wojska Polskiego. Uchroniłoby to ich od eksterminacji,
deportacji i osobistych tragedii. Odmawiali wcielenie do WP, bo nie zostali "zwolnienie z
przysięgi" (autentyczna
wypowiedź członka wileńskiego AK,
więźnia obozu w Riazaniu). Sami politycy londyńscy (nie tylko Mikołajczyk)i
dowódcy zachodnich oddziałów polskich
mogliby zadeklarować po zakończeniu wojny powrót do Polski, z
zapowiedzią nieuczestniczenia w życiu politycznym. Polscy bolszewicy nie
zgodziliby się zapewne na ich powrót, ale sama taka deklaracja stanowiłaby dla nich
poważny problem polityczny, trudny do rozwiązania. Zgodzić się, czy nie?
Takie deklaracje i
decyzje polityków zachodnich przysporzyłyby Polsce około dwu
miliona obywateli, którzy stanowiliby cywilną, legalną opozycję, z którą
bolszewicy nie poradziliby sobie tak, jak poradzili sobie z szczupłą opozycją
PSL-u i PPS-u. Te dwa miliony uległy rozproszeniu po świecie, zginęły, lub
uległy "eksterminacji" i
wywózce na Syberię. Demokratyzacja Polski i jej liberalizacja nastąpiłaby o wiele
szybciej. Polska musiała czekać na
przemiany lat 45, a wyszły one z całkiem innej formacji. Wyszły w istocie z polskie wsi, która dzięki
bolszewikom polskim uległa głębokim pozytywnym przemianom. Wszak
"Solidarność" w istocie to nic innego, jak, synowie polskich chłopów,
emigrantów z przeludnionej wsi, czego
najlepszym przykładem jest sam Wałęsa.
Reasumując, należy
postawić wielki zarzut polskiej elicie politycznej Polski przedwojennej,
pozbawionej szerszej wyobraźni, która nie sprostała potrzebom polskiej
społeczności, zagrożonej wprost biologicznie oraz polskiej racji
stanu, polskiej przyszłości , Cechowała ich ciasnota ideologiczna i
małostkowość polityczna, brak umiejętności rezygnacji z własnych ambicji politycznych na rzecz dobra Polski. Ich
działania i zachowania przyniosły Polsce wiele szkód.
W świetle tego, co
autor tu pisze, gloryfikacja żołnierzy t. zw. wyklętych jest
przedsięwzięciem chybionym, demoralizującym, krzywdzącym społeczeństwo polskie tamtych czasów,
pracowite, cierpiące niedostatek, budujące Polskie mimo wielu przeciwności.
Tamtym się należy pamięć, grób, ocena, ale nie gloryfikacja. Jeśli gloryfikować, to właśnie tych bezimiennych bohaterów
pracy, tych, których mogli
honorować polscy bolszewicy, a nie potrafią
obecni mali politykierzy,
budujący swoją pozycję na odgrzewaniu polskich nieszczęść. Temat obszerny, godny większej
publikacji obiektywnego, racjonalnego
historyka, takiego choćby, jak Piotr Zychowicz, który miał odwagę przeciwstawić
się utartym i utrwalonym ocenom niektórych aspektów polskiej historii, nie
bacząc na krytykę przeciwników i
błędność niektórych postulatów.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz